PAMIĘTNIK PERSA


Maciuś (PER ns)
Maciuś (PER ns)

Pierwsze co pamiętam to ciepło mruczącej mamy, która mnie lizała. Potem były harce z takimi jak ja i miła pani pachnąca z lekka czymś wielce przyjemnym…domem? Pani zapakowała mnie do jakiegoś pudła, gdzie była kratka przez którą patrzyłem. Coś bardzo warczało i było mi niedobrze, zwymiotowałem, ale Pani się nie gniewała, tylko mówiła do mnie miłym, czułym głosem. Potem pamiętam mój dom: poduszki, czesanie, dobre jedzenie, spanie z panią, miękkie łóżko. Byłem bardzo zadowolony. To był mój prawdziwy dom i dobrze się w nim czułem. Jak przychodzili goście to ich witałem, a moje wyczesane i lśniące futerko falowało przy każdym ruchu. Pani mówiła, że jestem z bardzo dobrej rodziny, czy gniazda i że mam długi rodowód. Ludzie mówili: „ ach jaki piękny, dymny Pers!” Wszyscy mnie podziwiali i zachwycali się, aby zrobić Pani przyjemność, choć nie zawsze mówili to co myśleli.
Aż raz moja Pani nie wstała z łóżka. Zrobiła się zimna…nie ruszała się. Bardzo miauczałem i drapałem w drzwi. Potem przyszło wiele ludzi, drzwi były otwarte…panią zapakowano do pudła i zaczęto znosić po schodach…szedłem za nimi. Samochód ruszył. Jakiś czas biegłem za nim. Potem zostałem sam na obcej ulicy. Zaczął padać deszcz. Długo biegłam w deszczu do domu. Drzwi były zamknięte. Później pamiętam wielkie światła i wielki ból. Obudziłem się cały skrępowany czymś mocnym, szarpałem się i czułem ból. Przestałem się szarpać i czekałem…Spałem. Obudziłem się w jakimś domu, było chyba bezpiecznie…nie tak jak u mojej Pani, ale był tam zapach domu - dobry człowiek i wesoła kobieta - wyczuwałem ich przyjazne myśli na mój temat. Leczyłem się, jadłem, wozili mnie do człowieka w białym fartuchu, mówili na niego Wet, który mnie obwiązywał i odwiązywał, wreszcie zdjęto to ze mnie…uf!!! Było mi zimno, nie miałem prawie wcale futerka. Kobieta i mężczyzna mnie karmili, głaskali, mówili do mnie. Futerko mi odrosło J. Kobieta mnie czesała. Mruczałem zadowolony. Słyszałem jak rozmawiali ze sobą o mnie, że jestem ładny, mądry i coś tam jeszcze czego nie rozumiałem, ale dobrze to odbierałem i mruczałem z wdzięczności.
Pamiętam długą drogę…mówili, że to pociąg i żeby się nie bać, mieli moją miseczkę i kuwetę. Bałem się gdy wyszliśmy z pociągu, byłem znów w tym pudle z kratką. Wreszcie znów w jakimś domu, ale pachniało inaczej…ta kobieta i ten Pan byli jednak ze mną i już się nie bałem się. Później było jakieś zamieszanie, krzyki, kobieta krzyczała na Pana i on na nią, trzaskanie drzwiami, obcy ludzie…I znów pamiętam drogę pociągiem tym razem już tylko z Panem. Przyjechaliśmy do domu, ale był to inny dom, duży, zimny, nieprzytulny, inaczej pachniało, pachniało opuszczeniem i niepewnością, ale byłem ze swoim Panem i spałem z nim w łóżku. Pan mnie głaskał, ale nie czesał i pod futrem mnie piekło i bolało…Później w domu pojawił się obcy kot. Pan nazywał go Bleki. Gonił mnie ten kot i gryzł; chowałem się w zakamarkach domu, do czasu gdy Pan wracał z pracy, bo wtedy brał mnie na ręce i zajmował się mną. Któregoś dnia Pan przyprowadził psa i ten pies już został. Pan mówił na niego Nero. Początkowo się go bałem, szczególnie gdy szczekał, ale szybko zorientowałem się, że nie trzeba się bać i można z nim zgodnie żyć, a nawet chować się koło niego, gdy kot Bleki chciał mnie szarpać i gryźć. Za jakiś czas pojawił się w tym domu następny kot, rudy i wtedy razem z tym Blekim mnie ganiały, drapały pazurami i gryzły. Jednak gdy Pan wracał do domu, a mówił, że z pracy, to wychodziłem ze schowka, w którym kryłem się przed tymi kocurami. Jakiś czas to trwało, ale potem w tym domu pojawiła się kocica – Pan mówił do ludzi, że jest rasowa i z rodowodem; była nawet ładna, taka szaro niebieska i miała prawie tak długie futerko jak ja, ale wtedy już rzadko wychodziłem ze swego schowanka…tylko na sikanie, kupę i jedzenie, bo Pan jakby o mnie zapomniał. Przypominam sobie, że moja pierwsza miła, prawdziwa, Pani, mówiła, że ja jestem rasowy i mam rodowód…ale mój obecny Pan chyba o tym nie wiedział, bo zajmował się już tylko tą kocicą, a nie mną…Było mi smutno.
Do Pana często przychodzili jacyś ludzie, głośno mówili, krzyczeli, wtedy kryłem się w zakamarkach domu, czasem na strychu, choć trudno tam było się wdrapać. Potem Pan przestał chodzić do pracy, jedzenie było gorsze i Pan spał często w dzień i nie wstawał z łóżka. Wychodziłem wtedy ze schowka i sprawdzałem co się z nim dzieje, bo bałem się, że będzie tak jak z moją Miłą Własną Panią. Pewnego dnia przyjechali do Pana jacyś ludzie, inni , nie ci co zawsze, nie ci co krzyczeli. Przyjechali, bo słyszałem jak wysiadają z tego czegoś co warczy. Siedziałem wysoko, w swoim schowanku i obserwowałem…Jedna bardzo duża, ciepła i miła kobieta głaskała kocicę, druga coś opowiadała, człowiek który przyjechał coś rysował na kartce, a trzecia Pani, w takim mechatym czymś jak kocie futerko , chodziła po pokoju i coś mówiła do nich. W drugim pokoju mój Pan rozmawiał z innymi ludźmi, tymi którzy krzyczą. Obserwowałem…Potem jedna z kobiet poszła do pokoju mojego Pana, coś powiedziała  i ludzie wyszli. Pan został i ta Pani kazała mu przejść do  pokoju do wszystkich.  Później wszyscy się śmieli i było wesoło. Pan wziął drabinę wszedł na nią i wyjął mnie z mojego schowanka… i podał mnie tej Pani w mechatym ubranku. Zesztywniałem…ale Pani głaskała mnie i mówiła miłym głosem innym niż do tamtych ludzi, takim głosem specjalnie dla mnie... Przestałem się bać…polizałem ją po ręku, była wilgotna i lekko słona…Mruczałem. Pani pachniała podobnie jak moja Pierwsza Własna, takim domem, bezpieczeństwem…Ludzie używają innych określeń na słowo „pachnie”. Dla nas kotów to więcej niż tylko powonienie, to cała gama wrażeń i kociego przewidywania. Przez cały czas wizyty Pani ta nosiła mnie na ręku, rozmawiając i śmiejąc się, ale do mnie zwracała się często…tym specjalnym głosem.
Odjechali wszyscy. Zostałem z Panem i spałem z nim w łóżku, choć już od dłuższego czasu mnie nie zapraszał do siebie. A potem przyszło to najgorsze. Przyjechali jacyś ludzie w jednakowych ubraniach i czapkach, byli groźni. Założyli Panu na ręce takie metalowe kółka. Złapali psa Nero i założyli mu sznurek na szyję, gonili też koty złapali, Rudego, Blekiego i Kocicę. Ja byłem w swoim schowanku, ale jeden z nich wdrapał się na górę i mnie wyciągnął. Zapakowali nas do skrzyni i wieźli. Było duszno. Ja zawsze mam kłopoty z oddychaniem, a wtedy o mało się nie udusiłem. Gdy dowieźli nas do tego strasznego miejsca Bleki leżał jak szmatka – nie był już groźnym harcującym kocurem, było mi go żal. Wiem, że Pan dawał mu na siłę do pyska jakieś lekarstwa i robił zastrzyki. Zwierzęta porozumiewają się z sobą bez słów i wyczuwałem że Bleki, jest bardzo chory.
To, co zobaczyłem, a raczej wyczułem w miejscu do którego nas przywieźli, sprawiło, że bałem się coraz bardziej. W malutkich klatkach, poustawianych piętrowo, ściśnięte było po kilka psów. Reszta zwierząt, w tym koty przebywała w zbitych skrzyniach i betonowych kojcach, bez żadnego posłania. Byłem przerażony. Psa Nero zabrali i gdzieś odprowadzili, a nas koty zapakowano do małego kojca zbitego z desek z niewielkim otworem zasłoniętym gęstą siatką. Klatka w której nas zamknięto była tak mała, że nie mogłyśmy się nawet wyprostować. Pewnie byśmy tam poumierali z braku wody i pożywienia, ale coś się wydarzyło po nocy w dniu który nastał – przyjechali jacyś ludzie w jednakowych ubraniach i czapkach, chodzili krzyczeli, otwierali klatki, oglądali zwierzęta. Naszą też otworzyli. Wyjęli Blekiego, który już był martwy. Mnie wsadzili do jednej klatki, niedużej, ale mogłem się wyprostować i położyć, a Rudego i Kocicę do drugiej klatki nieco większej. Dali nam też pić, naleli wody do takiego korytka, które było w klatce . Piłem bardzo długo i jeden z tych ludzi w czapkach nalał mi do korytka jeszcze wody. W pomieszczeniu w którym stały nasze klatki było bardzo dużo takich samych kojców i były w nich koty, czasem po dwa lub trzy. Wiem, że było ich dużo bo miauczały żałośnie, czasem wszystkie na raz…skarżyły się i prosiły…
Nie wiem jak długo tam byłem, raz była noc raz dzień i znów noc…zwierzęta nie znają poczucia czasu…Było mi bardzo źle, piłem wodę i dostawałem co jakiś czas do korytka jakieś wiórowatą karmę, którą jadłem, bo byłem stale bardzo głodny. Obok w klatce kocica i Rudy też jadły to samo. Rudy gdy został sam bez Blekiego, zmienił się - był bardzo smutny i osowiały. Siedział, patrzył w jeden punkt i kiwał się. Kocica czuła się z nas najlepiej…miała siłę, była młoda i głupiutka. Ja miauczałem początkowo tak, że aż straciłem głos, później już tylko otwierałem pyszczek nie wydając dźwięku. Myślałem często o mojej Własnej Pierwszej Pani i o tym jak było mi dobrze w moim prawdziwym domu; myślałem też o Panu, którego zabrali zakładając mu metalowe kółka na ręce i o jego domu, choć był mało przytulny i o swoim schowanku i o psie Nero, który bronił mnie przed napaściami Blekiego i Rudego. Myślałem o Blekim, którego wyjęli z klatki jak małą czarną szmatkę…Chyba byłem tam długo, bo zauważyłem, czy tez wyczułem, że kobieta (koty mają wielki zmysł obserwacji), która przychodziła nas karmić i sprzątać odchody, zmieniła się, włosy jej urosły i zrobiła się gruba, poza tym na początku było dość zimno, potem gorąco, a wreszcie znów zrobiło się chłodno…Aż raz coś się zmieniło…przenieśli nas do innego pomieszczenia i wsadzili mnie w dużą klatkę, która była cała z siatki, tak, że widziałem wszystko wokół i była tam nawet kuweta! Kocicę też wsadzili w taką klatkę i Rudego też oddzielnie. Oprócz nas w takich samych klatkach z siatką były jeszcze trzy koty w tym pomieszczeniu. Jak tylko nas tam zainstalowali usłyszałem głos…ten głos mi coś przypominał…Głos słyszałem wśród innych głosów ludzkich i były one daleko, ale to był jakiś głos z przeszłości…tej dobrej przeszłości! Głos się zbliżał…i już wiedziałem! To ta Pani w mechatym ubranku, co mnie trzymała na ręku przez cały czas wizyty, i przemawiała specjalnie do mnie, kiedyś dawno, jakby w przeszłym życiu! Zacząłem miauczeć, ale nie wydobywał się miałk z gardła, tylko pyszczek otwierałem i drapałem się na siatkę, wydłużywszy się na całą swą kocią długość. Pani nachyliła się nad klatką. Czułem, że mówi do mnie, że mnie stąd weźmie, że mnie tu nie zostawi, mówiła uspakajająco takim głosem, jak wtedy, specjalnie do mnie. Zobaczyłem przy niej takie podróżne pudło z kratką, które już znałem i wiedziałem, że w nim się jedzie w dobre miejsca. Potem była podróż tym czymś warczącym, ale byłem spokojny, bo Pani do mnie stale mówiła i mówiła, abym się nie bał. Obok w takim podróżnym pojemniku, tylko większym, jechała Kocica i Rudy. Kocica miauczała i Rudy też czasami. I do nich Pani mówiła, aby się nie bały, ale nieco innym głosem. Myślałem sobie, a raczej czułem, że jak przyjedziemy na miejsce to Rudy nie będzie mnie już tak gnębił…
Wreszcie to warczące stanęło i zostaliśmy przeniesieni. Zapachniało domem! Prawdziwym domem! Poczułem, że jestem w domu, który będzie moim i że muszę się bardzo starać, aby tak było. Jakiś czas siedziałem jeszcze w tym podróżnym taransporterze, dopóki nie przyszli jacyś ludzie i nie zabrali Kocicy i Rudego. Dobrzy to byli ludzie i też pachnieli domem. Gdy zostałem sam, Pani przeniosła mnie do małego pomieszczenia, postawiła wyżej i podniosła kratkę. Wyszedłem. Przyszła druga miła Pani. Myślałem, że już nigdy głosu z siebie nie wydobędę, ale o dziwo zacząłem mruczeć! Dostałem jeść i pić. Początkowo byłem w tym małym pomieszczeniu, które ludzie nazywają łazienką, ale niedługo potem zwiedziłem cały dom. Jednak wracałem stale do tej łazienki, bo myślałem, że tylko tam wolno mi być. Teraz już chodzę po całym domu i śpię na fotelach. Bardzo dużo jadłem, Panie dawały mi ciągle jeść, a ja stale jadłem. Te kołtuny, które były przy skórze pod futrem przestały mi dokuczać, już mnie nic nie boli, nie swędzi i nie ciągnie, bo futerko zostało ogolone! Ale odrasta i słyszę jak Panie moje mówią, że jestem ładny i będę jeszcze ładniejszy jak futro całkiem odrośnie! Jestem głaskany, czesany, karmiony i dostaję smakołyki, które są w szufladzie. Mieszka tu też ze mną Pies, ale jest całkiem inny niż Nero; jest mały, prawie taki jak ja, jasny, z płaskim, czarnym pyszczkiem. Nie wchodzimy sobie w drogę. Na początku trochę się bałem i fuknąłem ze dwa razy, a Pies nic…więc przekonałem się, że jest zupełnie niegroźny. To dobry Pies, wyczuwam dobroć. Jest mi tu dobrze, nie chowam się po kątach, chodzę po całym domu, który stał się mój…chciałbym aby nic się nie zmieniło i abym został tu już na zawsze.